Artur
Żmijewski: Mój przepis na miłość
Mawia,
że kochanie nie jest łatwe. A jednak z żoną Pauliną od
trzydziestu lat tworzy udany związek. W szczerej rozmowie aktor
zdradza, jak mu się to udaje i co robi, gdy przechodzi kryzys.
Justyna
Kasprzak: Kiedy ostatnio rozmawialiśmy, grał pan trudną rolę ojca
w filmie "Mój rower". Dziś wciela się pan w rolę...
misia.
Artur
Żmijewski:-
Cóż, na tym polega piękno tego zawodu. Bardzo lubię dubbing.
Udział w filmie "Paddington" to dla mnie wielka
radocha, bo mogłem znów poczuć się jak chłopiec.
A
jakim pan był chłopcem?
-
Czy ja wiem? To było tak dawno, że już chyba nie pamiętam
(śmiech).
Wychował
się pan bez ojca. Czy to dlatego sam, mimo natłoku zajęć, każdego
dnia znajduje pan czas dla swoich dzieci?
(Aktor jest tatą 21-letniej Ewy, 14-letniego Karola i 12-letniego
Wiktora - przyp. red.)?
-
Staram się, choć to jest coraz trudniejsze, również z tego
powodu, że dzieci rosną. A nastolatki, jak wiadomo, mają
swoje sprawy. W pewnym momencie najważniejsze stają się dla
nich przyjaźnie i spotkania z rówieśnikami. Już nie
jest tak łatwo się razem zebrać i pogadać. Ale jeśli tylko
się da, staram się to robić. Życie nas goni, dużo pracuję
i czasu zawsze jest za mało. Wkrótce będę jednak miał
trochę więcej wolnego i mam nadzieję, że uda mi się
nadrobić zaległości.
Jakie
wartości przekazuje pan dzieciom?
-
Te najprostsze, które zostały określone w dekalogu. To
zasady, których nie należy łamać, bez względu na to, czy jest
się katolikiem, czy agnostykiem. Wszyscy powinniśmy ich
przestrzegać. Nikt nie chce być przecież okradziony, oszukany,
pobity czy zabity. W tym sensie wszyscy wyznajemy takie same
wartości. Tylko czasem dobudowujemy sobie do tego zbyt dużo
filozofii i próbujemy udowodnić, że jeśli dałem komuś
w zęby, to miałem do tego prawo, bo mnie zdenerwował. Nikt
nie ma takiego prawa. Tego uczę moje dzieci. Mam takie poczucie, że
świat powinien mieć większą skłonność do rozmowy, kompromisu.
Nigdy nie jest tak, że jeden człowiek ma rację, a drugi jej
nie ma, szczególnie w demokracji. Kompromisy powinny być jej
zasadą. Powinny obowiązywać w relacji z każdym
człowiekiem. Taki jest sens życia, żeby się z ludźmi
dogadywać, nie tłuc się z nimi, nie robić sobie nawzajem
złych rzeczy. Moja podstawowa zasada, którą się w życiu
kieruję, to żeby z ludźmi zawierać kompromisy.
To
nie zawsze jest łatwe.
-
Owszem. Ale warto próbować. Bardzo cenię prostolinijność. To
zresztą cecha misia Paddingtona, w którego się wcielam.
Uważam, że warto wyznawać prosty system wartości. Mówić
szczerze o tym, co się myśli. Celować między oczy. Żyjemy
w niezwykle pokręconym świecie konwenansów, które nas
gniotą, bo musimy się zachować tak czy siak, odpowiednio do tej
czy tamtej sytuacji. To powoduje, że nawet we własnym domu nie
potrafimy ze sobą rozmawiać bez skrępowania. Czasem warto się
z tych konwenansów wyzwolić. I zwyczajnie być szczerym
i prostolinijnym.
Prostolinijność
to cecha pańskiego charakteru?
-
Trudno mi o tym mówić, bo nie lubię o sobie opowiadać
w takim kontekście. Uważam, że człowiek zawsze siebie widzi
inaczej niż w rzeczywistości. Staram się komunikować
z ludźmi tak, żebyśmy się rozumieli. Sam ulegam jednak
konwenansom, bo sposoby zachowania są takie, jakie są.
Dostosowujemy się do pewnych kodów. Dlatego tak ważne jest
posiadanie swojego własnego świata, w którym możemy się
czuć swobodnie. A gdzie możemy się poczuć swobodniej niż
w domu, otoczeni przez tych, których kochamy?
Od
trzydziestu lat tworzy pan udany związek. Zdradzi pan, co w waszej
rodzinie jest najważniejsze?
-
Trzeba ze sobą rozmawiać. W związku zawsze są tarcia, bo
ludzie się od siebie różnią. Kobiety są inne od mężczyzn
i niezależnie od tego, jak by się chciało to wyrównywać, to
taka jest nasza natura. Kobieta zupełnie
inaczej myśli i inaczej postrzega pewne rzeczy niż mężczyzna.
W jej życiu są inne priorytety niż w życiu faceta. Ale
chodzi o to, żeby się dogadywać.
I
tyle?
-
Ważne też, żeby zostawić sobie pewien zakres, własną przestrzeń.
Nie trzeba ingerować w całe życie partnera. Nie wolno
próbować nad nim zapanować. Mam wrażenie, że to się jeszcze
nikomu nie udało. A jeśli tak, oznacza to zniewolenie jednej
ze stron. Wydaje mi się, że pozostawienie tej przestrzeni jest
jedyną możliwością życia z drugim człowiekiem. Oczywiście
jest też kwestia pewnej odpowiedzialności, którą się ma albo
której się nie ma. Możemy, będąc w związku, kimś się
zafascynować, ale to nie powinno nic znaczyć. Bo przecież skoro
kiedyś dokonaliśmy świadomego wyboru i zdecydowaliśmy się
na małżeństwo, powinniśmy w tej decyzji trwać.
Sam
wyznał pan w jednym z wywiadów, że kochanie jest trudne.
-
Nie jest łatwe. Nie ma takiego człowieka, który by w pewnym
momencie życia nie oszalał na punkcie jakiejś osoby. Mają to
dorośli, nastolatki i dzieci. Ale po pierwszym zauroczeniu
przychodzi czas na życie z tą osobą. I okazuje się, że
ta osoba ma wady. A ja im dłużej żyję na tym świecie, tym
bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że nie jesteśmy
w stanie zmienić wad naszych partnerów. Trzeba je
zaakceptować. Albo się nauczymy z nimi żyć, albo nic z tego
nie wyjdzie.
A
co, kiedy przychodzą kryzysy i burze? Zdarzają się przecież
w każdej rodzinie. Jak sobie z nimi radzicie?
-
Nie można ze sobą walczyć. Musimy sobie mówić prawdę - mówić,
co nas boli. Wtedy jest łatwiej. Dzięki temu nie narastają
nieporozumienia. Moim zdaniem, kiedy traci się szczerość
w związku, jest to pierwszy moment, gdy zaczyna się równia
pochyła.
Niemal
każdego roku wygrywa pan plebiscyt na najbardziej pożądanego
mężczyznę. Polki uważają pana za ideał. Ile w tym prawdy?
-
Nie uważam się za ideał. Na pewno nim nie jestem. To oczywiście
niezwykle miłe i łechcące, na swój sposób fajne. Ja się
jednak do takich rankingów nie zapisuję, nie wiem nawet, na jakiej
zasadzie się to wszystko odbywa. Myślę, że to taki przejaw
sympatii dla tego, co robię w życiu i postaci, które
gram. To jest bardzo miłe.
Ma
pan spory dystans do siebie i świata show-biznesu. To
wypracowana postawa czy taki ma pan charakter?
-
To nie jest wymyślone. Taki jestem od dziecka. To też powodowało,
że w dzieciństwie i młodości byłem odbierany jako
osoba wyniosła. Lubiłem wyjść z siebie, stanąć obok
i popatrzeć na świat z boku.
Po prostu mam to i nie walczę z tym. Jest mi z tym
dobrze, bo dzięki temu zachowuję zdrowie psychiczne.
Mogę się zdystansować do swojego życia i czasem powiedzieć
"stop". Tak jest dużo łatwiej i dzięki temu
popełniam mniej błędów. Przynajmniej mam taką nadzieję.
Przyjaźnie
są dla pana ważne?
-
Niezwykle. Jeśli się człowiekowi coś w życiu zawala albo ma
problem, którego sam nie może rozwiązać, to świadomość, że
jest ktoś, komu się ufa, z kim można obgadać swoje problemy,
z kim można się naradzić, jest ogromnie istotna. W ogóle
spotkania z ludźmi są bardzo ważne.
Zwłaszcza
dziś, kiedy wolimy się spotykać wirtualnie.
-
To nie przynosi niczego dobrego. W dzisiejszych czasach dużo
się mówi o skłonnościach depresyjnych ludzi. To jest choroba
cywilizacyjna XXI wieku, wkrótce depresja będzie nas masowo
dosięgać. Wszystko przez tempo, w jakim żyjemy. Nie mamy
czasu, żeby odpocząć, żeby przysiąść, poczytać książkę.
Gonimy, bo życie nas do tego zmusza. A potem popadamy w stany
depresyjne, z którymi nie potrafimy sobie poradzić. Warto więc
mieć kogoś, na kim można się oprzeć. Kogoś, z kim można
się umówić na te kilka godzin, żeby porozmawiać, poczuć się
dobrze, opowiedzieć mu o swoich problemach, wysłuchać tego,
co jemu leży na sercu. Żeby się okazało, że to nie jest tylko
tak, że nam się coś nie udaje. Że ta druga strona też to ma.
Mamy wtedy kogoś, z kim możemy się zaprzyjaźnić w tej
biedzie albo niemożności albo w sukcesach, które przeżywamy.
-
Człowiek niezależnie od tego, jak samotniczy tryb życia by wiódł,
jest jednak istota stadną i nie może się zamknąć tylko
w świecie internetu albo książek. Ludzie dochodzą wtedy do
ściany. Fajna jest taka relacja, jak ta teraz między nami, bo się
spotykamy, wymieniamy poglądami. Każde z nas bierze z tego
spotkania coś dla siebie. Dzięki temu świat się rozwija. Ja bym
tylko wolał, żeby aż tak nie pędził, ale to już mój problem.
Świat jest, jaki jest i muszę się do tego dostosować. Takie
są jego reguły, że albo zostajemy z tyłu i popadniemy
w marazm, albo bierzemy życie za bary i się z nim
mierzymy. Ja mimo wszystko wolę to drugie.